Nie pierwszy raz decyzje Komitetu Noblowskiego zostały nie tylko w naszym kraju przyjęte z rezerwą. Trudno przecież przeciętnemu czytelnikowi dyskutować na temat zasług konkretnego laureata np. w zakresie fizyki lub chemii, ale jeszcze trudniej zrozumieć dlaczego literackim Noblem wyróżniono Japończyka piszącego po angielsku, a Pokojową Nagrodą – kosmopolityczną organizację sprzeciwiającą się broni jądrowej.
Tymczasem w rodzimej ekologii dzieją się od pewnego czasu rzeczy wielkiej wagi pomijane przez Komitet Noblowski. Profesor Jan Szyszko, korzystając z ministerialnych prerogatyw postanowił czynić sobie Ziemię poddaną. Dosłownie i w przenośni. Poddał więc wycince znaczne połacie Puszczy Białowieskiej, trzebiąc niejako przy okazji liczne generacje korników i szczypawek. Żeby jednak nie uchybić ekologicznej równowadze Profesor Szyszko zaczął tworzyć listę poddanych eliminacji gatunków ssaków planowanych do odstrzału, oczywiście sanitarnego. Znalazły się na niej: żubry, łosie, daniele, dziki, bobry, nie wspominając o hodowlanych bażantach. W międzyczasie skórkę z chronionego rysia umieścił na ścianie swojej ulubionej stodoły w Tucznie, promieniującej na Polskę, a nawet dalej, jako edukacyjne centrum ekologiczne – realizujące misję Pana Profesora.
Przy opieszałości Noblowskiego Komitetu bardziej otwarci na inicjatywy Pana Profesora okazali się przedstawiciele niektórych instytucji unijnych. Niestety nic nie zrozumieli z jego wzniosłych zamiarów, ale jak ktoś nie odróżnia bażanta od kuropatwy to trudno mu zrozumieć misję czynienia Ziemi poddaną. Dlatego Profesor Szyszko musiał w todze pojawić się osobiście w unijnych instytucjach, aby dać odpór zaczepkom unijnych biurokratów. Profesor nie ugiął się pod ich presją. Ten kto miał taką nadzieję to człowiek słabej wiary. To ktoś kto wierzy, że Profesor na klęczkach mógłby mierzyć z ambony do zanęconego odyńca.
Nie licząc już na rychłą refleksję sztokholmskiego komitetu, należałoby nagrodzić wysiłki Pana Profesora na rzecz ochrony ojczystej przyrody, nadaniem w roku jubileuszowym tytułu Pierwszego Drwala i Rzeźnika. To zasłużone wyróżnienie mógłby odebrać w Toruniu w łagodnym klimacie tamtejszej geotermii, w mieście które już od czasu przewrotu kopernikańskiego promieniuje ożywczymi ideami, którym sztokholmski Nobel mógłby nie sprostać.
P.S. Po niezasłużonej dymisji Pan Profesor będzie miał więcej czasu, aby skupić się na badaniu prawdziwych przyczyn smogu w polskich miastach, takich jak pyły wulkaniczny oraz piasek nawiewany znad Sahary. Jako entuzjasta narodowego bogactwa – czarnego węgla, które z definicji nie zanieczyszcza naszego powietrza, w odróżnieniu od trujących gatunków węgla z zagranicy.
ANTY
Coraz częściej mam wątpliwości o czym świadczy tytuł profesora?